RECENZJE
WYSTAWA MALARSTWA
„Bo w ogrodzie rośnie pnącze ” DZIKIE WINO WINE BAR, KRAKÓW, 2024
„Bo w ogrodzie rośnie pnącze”, to zestaw obrazów i rysunków, które są wynikiem absolutnej fascynacji moim ogrodem i magicznym domem. Powstały w krótkim czasie, podczas czerwcowych, licowych i sierpniowych upalnych dni, pośród kwitnących kwiatów i śpiewu ptaków.
Cykl obrazów to kombinacja motywów fauny, flory i abstrakcyjnych kompozycji, w których łączę elementy realistyczne z surrealistycznymi, tworząc unikalny świat pełen magii i fantazji. Jednym z najważniejszych motywów są kolorowe ptaki. Uchwyciłam je w dynamicznych pozach, przyciągając uwagę feerią barw i niezwykłym detalem. Nie przedstawiłam ich jedynie jako części krajobrazu, ale jako żywiołowe istoty, pełne życia i energii. Dzięki ich obecności wprowadziłam do obrazów element lekkości, wolności oraz nieuchwytnej tajemnicy, która skłania do refleksji nad pięknem natury i jej nieograniczonymi możliwościami. Ich różnorodność i bogactwo pozwala na celebrację natury i jej nieskończonej kreatywności.
Abstrakcyjne tła, które stanowią scenę dla ptasich bohaterów, dodają obrazom głębi i tajemniczości. Unikam w nich klasycznych pejzaży, zamiast tego wybieram bardziej ekspresyjne, niemal kosmiczne przestrzenie, które podkreślają surrealistyczny charakter cyklu. Wykorzystałam abstrakcyjne formy kwiatów, które nie są realistycznie odwzorowane, lecz raczej stanowią moją artystyczną interpretację. Dzięki temu nadaję obrazom nowoczesny i ekspresyjny charakter. Ptaki, mimo że są bardziej szczegółowe, również mają w sobie pewną stylizację, co czyni je nieco fantastycznymi.
Rysunki piórkiem noszą w sobie dzikość i subtelny erotyzm, podobnie jak piosenka Marka Grechuty „W dzikie wino zaplątani”, która jest niezwykle inspirująca i pobudzająca wyobraźnię. Wirujące, splątane linie roślinnej kompozycji oplatają przestrzeń, przywodząc na myśl obraz dwóch osób uwięzionych w namiętnej relacji z której nie sposób się uwolnić. Rysunki ilustrują te słowa – wijące się pnącza symbolizują nie tylko naturę, ale także skomplikowane, nierozerwalne więzi emocji
i pragnień, które łączą kochanków. Ciemne, gęsto nakreślone liście symbolizują intensywność emocji, ukryte tęsknoty i potrzeby, a delikatniejsze linie pnączy, skręcone w chaotycznym splocie, przypominają o nieuchronnym zaplątaniu się w tę więź, z której nie można się wyplątać.
Magdalena Nałęcz
WYSTAWA MALARSTWA
„Szukam światła, które nie istnieje ” ARBORETUM – GALERIA U PIOTRA MICHAŁOWSKIEGO, BOLESTRASZYCE, 2024
Szukam światła, które nie istnieje
Tytuł wystawy jest cytatem z graffiti umieszczonego na murze kamienicy na krakowskim Kazimierzu. Jak mówi Magdalena Nałęcz, że ilekroć go mija, porusza on wyobraźnię. Przedstawione na ekspozycji obrazy to prace inspirowane naturą i pejzażem. Poprzez metaforyczne podejście artystki do faktury i barwy, możemy podążać za jej odcieniami emocji. Wybór prac pochodzi z cyklów obrazów „Ogrody dzieciństwa”, Ogrody miłości”, „Ogrody rozkoszy”, „Otchłań”, „Lśnienie”. Jeden z obrazów to autoportret portret z dzieciństwa bez twarzy. Wystawa tworzy opowieść o świetle, abstrakcji, powietrzu i zmysłach. Malarstwo prezentuje subtelne alegorie, ale nie tradycyjnym rozumieniu. Jest to mocna artystyczna iluzja w nowoczesnym stylu. Nie jest to jednoznaczna forma przedstawienia, ponieważ przesiąknięta jest zarówno energią wyzwolenia z negatywnych emocji, jak i euforią pozytywnych afektów. Wspomniana kolorystka w niebieskim i złotym odcieniu ma w sobie cząstki duchowe. Błękit to barwa transcendentna. Wyznacza granice nieba i kontemplacji, stosowana wymiennie z kolorem białym. Przełamuje (pozorny) spokój, by nadać kompozycji symboliczny wymiar szlachetności, wzniosłości oraz radości, która jest konsekwencją wybicia się ku wolności. Gama barw od bieli po czerń, z mocnymi akcentami błękitu, szarości, brązu, ciemnej czerwieni, zieleni i złota to maskujące barwy pod warstwą, których można ujrzeć także swoje oblicze. Magdalena Nałęcz pokazuje nam świat wewnętrzny w sposób nie nachalny, ale bardzo sugestywny — to, co nieuchwytne mocno zaznacza swoją obecność. Dzieje się to poprzez pełnię przestrzeni i wolności z jednoczesnym zachowaniem elementów tradycyjnego rozumienia pejzażu. Pastelowe, nostalgiczne pełne wszelkich odcieni i pasji prace to bardzo osobiste widzenie syntetycznych form sprowadzonych do znaku, tworzywa łączącego wodę i powietrze w abstrakcyjnym symbolu. Proste w formie, dopracowane w kunszcie malarskim i obfite w treści oraz impresji obrazy, przenoszą nas do niewyobrażalnych pokładów percepcji wszelkich pierwiastków przyrody. Jest to swego rodzaju nawiązanie (choć bardzo luźne) do naskalnych obrazów pierwotnych. Nie chodzi tu o formę czy manierę naśladowczą, ale o pierwotną dynamikę znaczenia światła, obserwacji przyrody, żywiołów wody i tajemniczych efektów zórz polarnych. Jest tu także metaforyczna linia graniczna wyznaczająca przejście mentalne w dorosłość, szukanie swojej drogi, swojego światła, co symbolizuje autoportret artystki. Magdalena Nałęcz szuka zatem światła, które nie istnieje w rzeczywistości, ale pięknie jest kreowane w sztuce, która w inspiracjach wody, nieba i powierza rozświetlić może każdy ciemny stan duszy.
Marta Półtorak
WYSTAWA MALARSTWA
„LŚNIENIE ” WOJEWÓDZKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA, KRAKÓW, 2023
W Galerii WBP w Krakowie trwa wystawa malarstwa Magdaleny Nałęcz zatytułowana “Lśnienie”. Prezentowane na niej obrazy stanowią emocjonalny pejzaż, zanurzony w odcieniach natury. Pozornie jednostajne przedstawienia w jasnych barwach imitują słońce, swego rodzaju emanację światła, nieco kosmiczny entourage, gdzie pod warstwą wizualną ukrywają się antropomorficzne cechy. Obrazy obserwują widza, jednocześnie hipnotyzując w jego wewnętrznej wrażliwości. Możemy czuć się obserwowani przez sztukę, która uwodzi nas poprzez refleksy, migotania, płowienia. W prostych ale dynamicznych przedstawieniach artystka ilustruje analizę wolności, przestrzeni i ruchu. Nie pomija przy tym także koncentracji i skupienia na sprawach duchowych, odbieranych zmysłem wzroku energii światła. Tkwiącą w obrazach z cyklu Lśnienie moc nawiązuje do archaicznej sztuki, intuicyjnego przekazu, medytacyjnej fascynacji i ogarniętego bielą spokoju. Magdalena Nałęcz subtelnie gra na emocjach, co symbolizuję zarówno kolorystyka, jaki i forma, gdzie najbardziej wymowne są… dziury. W zamierzeniu artystki symbolizują wewnętrzną pustkę, ale też drogowskaz do pewnych, nieuświadomionych, sennych marzeń.
Pokazane na ekspozycji obrazy są metaforą relacji, działającą na wyobraźnie poprzez silę koloru oraz pewną animacyjną opowieść wizualną. Służy temu eksponowanie szczegółu, utrwalenie momentu, naszkicowanie nastroju chwili. Alegoryczność obiektów, które nęcą blaskiem, poddają pod rozwagę jednakowo naszą rzeczywistość, ale też wyobrażenia o jej istocie. To nie tylko misterna struktura, ale to także głęboka metafora sztuki i człowieka — jak to abstrakcyjnym kompozycjom jest właściwe — staje się światem przestrzeni i formy. misterium, plam i pociągnięć pędzla. Nie bez znaczenia jest także tłusta struktura farby, dająca efekt wielorakości źródła światła emanującego z obrazu.
Marta Półtorak
WYSTAWA MALARSTWA
„LETNIE DNI, LETNIE NOCE ” GALERIA SZALOM, KRAKÓW, 2023
Cykl “ Letnie dni, letnie noce” autorstwa Magdaleny Nałęcz to na pozór nieprzystająca do siebie kompilacji stylów i form mocno hipnotyzujących aspektem malarskim jakim jest relacja pomiędzy artefaktem a strukturą zmysłowości. Spoglądając na obrazy, stajemy urzeczeni i porwani przez nieuchwytny, ale precyzyjnie zatrzymany w kadrze obrazu świat. Jest to (nie)rzeczywistość, która płynie między odcieniami mocnych barw a subtelnością pasteli, gdzie kolor dopowiada emocje. Powoli, niespiesznie i bez dosłowności Magdalena Nałęcz wprowadza widza w świat subtelnej erotyki. Opowiada symbolem, sugeruje, zachęca do poszukiwania śladów namiętności. Służą temu symbole, kolory i owoce. Przekazują ulotność tego, czego zdaje się nie być, ale mocno zaznacza swoją obecność. Artystka skupia się na pejzażach inspirowanych śródziemnomorskim klimatem, a także Krakowem. Prace malarskie przenikają przez te, dwa odmienne światy, by stworzyć własny, oryginalny sposób wyobrażenia i zapisania na płótnie ulotności chwili. Malarka ukazuje nam pejzaż, który pod warstwą (pozornej) statyczności uruchamia lawinę wrażeń i odczuć, które są nie tylko dynamicznymi skojarzeniami, ale przede wszystkim stanowią formę mistycznej roli pamięci. Skrawki, ułamki, okruchy tej pamięci stwarzają obrazy, gdzie światło i barwa tworzy własną opowieść. Istotną rolę w kompozycji odgrywają owoce jako swego rodzaju konglomerat koloru i faktury płótna. W sztuce tej wiele jest intymności, zmysłowej niemal relacji artystki z obrazem, a także z własnym wnętrzem. Pastelowe, chwilami mocno czerwone barwy, skupione w odcieniach różu, amarantu, pistacji i fioletów dodają zmysłowego uroku wystawie. Bo i o tę zmysłowość chodzi artystce w pierwszej kolejności. Przedstawione na ekspozycji obrazy to połączone w cykl malarstwo symbolu i pejzaż. Jest to sztuka pozbawiona dosłowności, mocno naznaczona symbolem i jego siłą oddziaływania. Pomiędzy pejzażem a symboliką owocu odnajduje połączenia, powiązania, które zdają się rodzajem ożywczej harmonii, atrybutem odradzającej się namiętności, rozgrzewającej powietrze oraz rozświetlające mrok nocy – nie tylko tej astronomicznej. Zimna kolorystyka powoli przechodzi w mocne barwy, staje się odbiciem słońca i jego energii. Dominującą nutą kolorystyczną zostaje odcień żółty — kolor złota oraz światła. Magdalena Nałęcz mówi, że cykl nowych obrazów, to zachwyt nad emocją koloru, do której miłość zaszczepił w niej prof. Jan Szancenbach. Asumptem jest także oniryczny klimat filmu Call Me by Your Name” w reżyserii Luca Guadagnino.
Marta Półtorak
WYSTAWA MALARSTWA
„LŚNIENIE ” KŁODZKI OŚRODEK KULTURY, KŁODZKO, 2023
dwa żywioły. O „Lśnieniu” Magdaleny Nałęcz
Eugène Delacroix pisał przed laty: „natura jest naszym słownikiem, szukamy w niej słów”. Trzeba przyznać, że „lśnienie” to słowo piękne i mądre zarazem. Już samo prześlizgiwanie się dwóch pierwszych spółgłosek zapowiada z jakim rodzajem delikatnego przemieszczenia się spotkamy.
Przyglądając się obrazom biegłej w słowniku natury Magdaleny Nałęcz, nie może być miejsca na wątpliwość – tytuł wystawy trafnie wprowadza nas w sedno, ale poza sednem nie jest wcale mniej interesująco.
Akt stworzenia malarskiego świata krakowskiej artystki zakłada powołanie do życia dwóch żywiołów – powietrza i wody. I to w zupełności wystarcza. Rozległe połaci nieba zestawione z bezkresnymi taflami mórz tworzą świat spójny, kompletny i zajmujący.
Historia dialogowania dwóch żywiołów jest – przypatrując się jej od strony formalnej – kontynuacją malarskich dociekań, palących wielu twórców ubiegłego stulecia: stopniowo autonomizowanej barwy i faktury będącej zapisem gestu artysty lub jego skrzętnym zacieraniem.
Tę „podwójność” malarstwa Magdaleny Nałęcz możemy obserwować także na innych płaszczyznach. W prezentowanych pracach intryguje balansowanie między namacalnym konkretem a metaforą – między reporterskim zapisem a sugestią głębszego znaczenia obliczonego w pamięci, zrodzonego z indywidualnego doświadczenia natury.
Woda i powietrze dają artystce asumpt do malarskich medytacji; z szacunkiem i czułością obserwuje faktury, analizuje gry świateł, a z formy jednego obłoku potrafi wyprowadzić całe teatrum, w czym widać sięganie do najświetniejszych tradycji krakowskich pejzażystów.
Wśród malarskich dramatis personae „Lśnień” próżno szukać człowieka, co nie jest bynajmniej tożsame z krajobrazem nieludzkim czy niegościnnym. Jest w tych obrazach jakaś ujmująca otwartość, a ich humanistycznych charakter wynika nie z rodzajowego sztafażu, tylko z próby przywrócenia widzom młodopolskiej metafory pejzażu jako stanu duszy; natury jako opisu życia wewnętrznego. Sekretnej osmozy między tym, co ukryte a tym, co dane wzrokowi.
Prezentowany cykl odbieram jako zbiór malarskich wariacji na temat, stanowiący osobiste zapisy tworzone z różnych punktów widzenia, czucia, warsztatowego temperamentu, nie zaś jako sekwencję narracyjną, prowadzoną po epickiej nitce do kłębka wyrozumowanej puenty. „Lśnienia” to obrazy o czuciu.
W bladych światłach przesączonych przez skłębione chmury w „Lśnieniu II” czy rozpuszczeniu linii horyzontu w dziewiątym obrazu cyklu znajdziemy wiele lirycznych subtelności. Ósme płótno serii tchnie znów atmosferą XVII-wiecznych holenderskich marin, i trudno mi oprzeć się wrażeniu, że tak jak przed laty Rauschenberg wymazał rysunek de Kooniga, tak Magdalena Nałęcz „wymazała” bitwę morską autorstwa dawnego mistrza, by pozostawić nas w błogim bezkresie niezmąconego nieba, a obrazowi przywrócić pokój i wolność wyrażonej przestrzeni.
Dla odmiany „Lśnienie XVI” jest szlachetnie blade i uderza zmysłową sugestią rześkiego wiatru, kontrapunktując piętnasty obrazu serii z kłębiastymi cumulusami zasnuwającymi niemal całe pole obrazowe.
Poza wariacjami wyrazowo odległymi zdarzają się jednak dobrane malarskie pary, jak chociażby „Lśnienie VII”, stanowiące wariant swojego numeracyjnego poprzednika, powtarzając jego konstrukcję, przeniesioną jednak do minorowych tonacji. Formalne analogie przy diametralnie różnym nastroju znaleźć można w moim ulubionym „Lśnieniu XIII”. Ile przyjemności jest w śledzeniu różowych odbić obłoków w rytmicznie rozfalowanej toni dowie się tylko oglądający to płótno.
Wzorem dobrze skomponowanych wariacji, główny motyw „Lśnień” podróżuje nie tylko przez barwne tonacje, ale i tempa. Pełen werwy i niepokoju, szeroki dukt pędzla chmurnych obrazów zmienia się w szóstym płótnie w niezmącenie pogodny poranek rodem niemal z płócien Paula Signaca i podobnie jak jego dzieła, wykorzystuje drobne, szarpane pociągnięcia pędzla pozostawiające fakturowy ślad układający się w dekoracyjny deseń.
I znów trafiamy na biegunową różnorodność. „Lśnienie XII” wydaje się zwierciadlanie śliskie, a walorowy modelunek – nomen omen – lśni jak wypolerowana tafla, zupełnie inaczej niż osiemnaste płótno serii budowane reliefową, kłębiącą się w nieprzewidywanych splotach fakturą.
Wychodząc poza obręb prac olejnych, można dostrzec w „Lśnieniu” jeszcze jedną binarność. Choć pozornie podobne, akwarele Magdaleny Nałęcz diametralnie różnią się od jej malarstwa olejnego. Posługując się farbą wodną, artystka znakomicie wyczuwa rozlewność plamy i niejednolitość natężenia barwnego, stanowiące o naturze medium. Tworzy kompozycje syntetyczne, sprowadzone niemal do znaku, stapiającego wodę i powietrze w abstrakcyjnym symbolu. Akwarelowe prace są totemami światła, migawkową obserwacją lśnienia.
Jednak i tu daje się zauważyć myślenie o kolejnych pracach jako ogniwach wariantywnego łańcucha. Od śmiejącej się oranżami i gęstą żółcienią pierwszej akwareli, przez wspaniałe śliwkowe fiolety w akwarelach oznaczonych numerami dwa i pięć, pokrewne mandali struktury szóstej akwareli, posępnie oliwkowe zielenie pracy numer siedem, aż po kodę serii akwarel – pracą oznaczoną przez artystkę numerem dziewięć, w której żółcienie stanowiące barwny emblemat światła stapiają się z fioletem. I znów udaje się połączyć dwa żywioły pozornie ze sobą nie konsonujące.
Nie bez kozery lśnienie i olśnienie dzieli raptem jedna samogłoska, a przez środek tej litery zobaczyć można wielkie nieba i bezkresne morza, które ze „słownika natury” wybrała Magdalena Nałęcz i znalazła dla nich osobisty wyraz.
Paweł Bień
WYSTAWA MALARSTWA
„OTCHŁAŃ ” PAŁAC SZTUKI TPSP, KRAKÓW, 2020
blog Marty Półtorak ART O SZTUCE.
Nierealność pejzaży, która emanuje z obrazów to tytułowa otchłań, bezkres, głębia – rodzaj dialogu między mrokiem a jasnością, który jest obecny w każdym z nas. Wystawa Magdaleny Nałęcz w Pałacu Sztuki zatytułowana „Otchłań” jest prezentacją malarstwa narracyjnego. Artystka wprowadza widza w terytoria niezbadanych odcieni rzeczywistości, jakie są zwierciadłem zaciemnienia ludzkiej duszy. Poprzez niepokojące wizje w gamie światła i czerni Magdalena Nałęcz wprowadza hipnotyczny nastrój. Jest to paradoksalnie klimat grozy i ciężkości, ale pociągający na tyle, by móc zafascynować i zachęcić do niemalże fizycznego „wyjścia w obraz”. Służą temu wspaniałe formy, kuszące i zatrważające. W powietrzu można wręcz zobaczyć i strach i nadzieję, ale także poczuć spokój. Jest to jakby samouspokojenie, że może już najgorsze za nami? A może jest to tylko cisza przed burzą? Malarstwo w cyklu „Otchłań” to zapisane stany emocji, które pokazują efemeryczny pejzaż, będący kluczem i alegorią. Zapis malarski u Magdaleny Nałęcz zawiera się w operowaniu światłem i cieniem, tak by światło niejako “rodziło” się z cienia, ale też ten cień ożywiało swoim blaskiem. Jak pisze Jacek Kawałek w tekście towarzyszącym wystawie: […] Umiejętnie otwiera drzwi do labiryntu naszych uczuć. Wskazuje drogę, którą dochodzimy do granic „niezgłębioności”. „Otchłań” włączyła jej malarstwo do świata współczesnej sztuki symbolicznej.
Marta Półtorak
WYSTAWA MALARSTWA
„OTCHŁAŃ ” SALA WYSTAWOWA TOTU, RZESZÓW, 2018
Towarzyszenie twórczości Magdaleny Nałęcz sprawia wielką przyjemność. W traktowaniu przez nią malarstwa widać klasę, do jakiej przyzwyczaiły nas damy polskiej sztuki Hanna Rudzka – Cybisowa, czy Olga Boznańska. Parę miesięcy temu oglądałem „świeżutkie” i bezpretensjonalne miniaturki malarskie, szkicowo traktowane mariny, każdorazowo trafiające w sedno malarskiego problemu. Problemu oryginalnego, bo sformułowanego przez Panią Magdalenę w postaci nowej roboczej hipotezy. Byłem przekonany, że są to kompozycje bez tytułu. Myślałem, takie też zapewne, pełne kobiecej empatii oraz estetycznej kokieterii, będą jej „wielkoformatowe” obrazy przygotowane na wystawę rzeszowską. „Ręcznikowe” – to znaczy wąskie pionowo ustawione prostokąty. Tymczasem na odwrocie kilkunastu wielkich malarskich „ręczników” przeczytałem tytuł całego cyklu: Otchłań. Pandemonium ! Siedziba matki demonów lansowana przez współczesną pop – kulturę ? Wiedziałem, że przyjdzie czas, kiedy Magdalena Nałęcz zwróci się w stronę malarskiej retoryki. Nawet takiej, która byłaby paradoksalną jednoznacznością malarstwa abstrakcyjnego. Staram się nie mylić malarskiej retoryki z wąsko rozumianą „literaturopodobną” narracją. Ale „Otchłań” ! Problem odwieczny. Epistemologiczny, ontologiczny. Eschatologiczny także. Zawsze obecny w świecie sztuki. W epoce nowoczesnego socmodernizmu ewokowany satanistycznym przesłaniem utworów Baudelaire’a lub Leśmiana. Trzeba wielkiej odwagi, aby atakować taką ideę. Żeby na sposób malarski w i d z i e ć niczym, na przykład, błogosławiona Anna Katarzyna Emmmerich. Paweł Klarecki kolekcję swoich fotogramów z Islandii, podobnie „nastrojonych” jak „otchłanie” Magdaleny Nałęcz, zatytułował „W otchłani krajobrazu”. Na obrazy Magdaleny Nałęcz patrzę więc przez przezroczystość zwykłych ziemskich synonimów „otchłani”. Dal, ocean, nieprzebytość, niezgłębioność, bezdeń, bezmiar, bezkres, niebotyczność. Dla mnie, to koniec metafizycznego tekstu prawdopodobnie utajonego w tych kompozycjach ! Podziwiam natomiast ich „zagęszczoną” formę, „kulturę” malarską tych płócien. Operując stereotypowo „ziemskimi” wyobrażeniami przestrzeni i światła, a jednocześnie nazywając swoje pejzaże „otchłanią” – komplikuje percepcję. Uruchamia w umyśle „współwidzów” konkretny filtr psychologiczny. Tym samym dokonuje inwersji znaczeniowej namalowanego wyobrażenia. Przekształca m e n t a l n i e światło oraz przestrzeń tych obrazów. Ich ziemski wygląd staje się odwrotnością potocznej rzeczywistości. Czy jednak w rezultacie takiego zabiegu rzeczywiście obcujemy z przestrzenią oraz światłem „otchłani” ? Obecne obrazy Magdaleny Nałęcz różnią się od wcześniejszych. Wzbogaciła rozmaitość plam barwnych oraz udoskonala ich strukturę. Nie ogranicza się do samej tylko techniki malowania, choć umiejętnie czerpie wiedzę i doświadczenie malarskie z uważnej „lektury” dzieł mistrzów dawnych i nowoczesnych. Smakowite laserunki sąsiadują z „historycznymi” impastami oraz turbo – impastami action – painting. Pojawiają się „punkty” tworząc klasyczny melanż optyczny. Wszystko w ramach „rozstrzygnięcia płótna na sposób malarski”. Doskonaląc „plamy barwne” zmierza do konkretyzowania na płótnie wielobarwnych „fraz” chromatycznych, systematyzowania uniwersalnego leksykonu zestawień barwnych oraz malarskich kontrastów, Staje się jakby filologiem, badającym frazeologię widma słonecznego; precyzuje jego leksykę i gramatykę. Umiejętnie otwiera drzwi do labiryntu naszych uczuć. Wskazuje drogę, którą dochodzimy do granic „niezgłębioności”. „Otchłań” włączyła jej malarstwo do świata współczesnej sztuki symbolicznej. Przywołując Wiesława Juszczaka można powiedzieć, że pejzaże Magdaleny Nałęcz, są rzeczywiście „czyste” niepodatne na interpretację alegoryczną, są wolne od tego, co malarze pogardliwie nazywają „literaturą”. (…). Co więcej, czysty pejzaż jest tym rodzajem malarskim, za pomocą którego najprościej uzewnętrznić się może symbolistyczna postawa artysty.
Jacek Kawałek
WYSTAWA MALARSTWA
„OGRODY DZIECIŃSTWA” GALERIA FLORIAŃSKA 22, KRAKÓW, 2016
Cykl malarski „Ogrody dzieciństwa” Magdaleny Nałęcz stanowi zbiór niezwykły. W połowie życia artystka maluje obrazy, w których powraca do czasów swojego dzieciństwa. Czy jest to próba podsumowania życia czy raczej niezwykła nostalgiczna podróż w przeszłość ,retrospekcja, przypomnienie najważniejszych miejsc i związanych z nimi emocji? Czy może odczarowanie smutku wspomnień mało radosnych?
Magdy podróż w krainę dzieciństwa nie prowadzi w szczęśliwe mury rodzinnego domu. Przeciwnie, dom jest pominięty. Wspomnienia dotyczą przede wszystkim ogrodów, w których właśnie zaklęte jest wspomnienie, ulotna chwila zapamiętana w kolorze sukienki, kształcie kokardy , wiązaniu trzewików. Ogrodowa przestrzeń jest bezpieczna- to schronienie, które pozwala marzyć. To kryjówka , w której się dorasta, dojrzewa i z której wychodzi się w świat. To miejsce głębokich przeżyć, niepowodzeń, smutków, ale zatopionych w kolor , który artystce przez całej życie będzie dawał ukojenie. Niech jednak nie zmyli nas pozorny spokój uporządkowanego ogrodu. Nie znajdziemy w nim idyllicznego obrazu dzieciństwa. Nie słychać śpiewu ptaków, są zbyt niedościgłe, ich głosy zamknięte są w klatce, której pilnuje piękna, ale smutna dziewczynka. Jest jak laleczka, jak rekwizyt starannie dobrany do zapamiętanego obrazu, do wspomnienia szkolnej tarczy na ramieniu i białych świeżutkich podkolanówek. Nieruchoma czeka. Marzy. Czuje skrzydła błękitnych motyli, które znacznie później rozwinie malując kolejne ogrody. Intensywne barwy bardzo wyraźnie oświetlają swoimi promieniami smutek dziewczynki. Samotnej. Szukającej siły i ciepła wilka, strażnika bezpiecznego ogrodu. I tylko wspomnienie wycieczki nad jezioro przywołuje beztroski moment zabawy z Mamą… Tylko wtedy bohaterka staje się na powrót roześmianym dzieckiem.
Zaczarowany ogród dzieciństwa Magdy daleki jest od tajemniczego ogrodu Frances Burnett, w którym wciąż rosną róże i inne piękne i delikatne kwiaty, w którym dzieci odprawiają wymyślone przez siebie rytuały, mające pomóc wyzdrowieć przyjacielowi. Jedno jednak w obu ogrodach jest wspólne. Czarodziejska moc uzdrawiania duszy. Moc skrzydeł, które mogą unieść nas wysoko, jeśli odrobinę się postaramy. Magda otworzyła zamknięty od lat ogród. Mam nadzieję, że znajdzie w nim róże i przypomni sobie, że ma skrzydła.
A my wędrując po jej ogrodach dzieciństwa zatopimy się w czytanie własnych wspomnień, odganianie smutków i szukaniu naszych utraconych skrzydeł. Bo jak powiedziała Wisława Szymborska „Każdy z nas ma swoje własne dzieciństwo. Śmiało można powiedzieć, że ono nigdy się nie kończy, a wręcz powraca do nas, kiedy już myślimy, że bezpowrotnie minęło. To po części od nas zależy, jak je zapamiętamy” .Wędrujmy więc po ogrodach Magdy czując skrzydła jej motyli na plecach , ciepło i siłę dobrych wilków, które zawsze nas obronią.
Magdalena Kąkolewska
WYSTAWA MALARSTWA
“MÓJ PEJZAŻ” BWA W RZESZOWIE, RZESZÓW, 2016
Jan Szancenbach bezbłędnie rozpoznał skalę jej osobowości oraz jakość malarskiego talentu. Jako doświadczony pedagog dyskretnie obserwował jej rozwój. Ważył słowa wiedząc, iż jeden nieopatrzny ruch niszczy choćby najcenniejszy diament. Zobowiązał Magdalenę Nałęcz do odnalezienia własnej drogi. Może miał na myśli pięćdziesiąt lat intensywnej i konsekwentnej pracy, pełnej wiary w ostateczny sukces, bo tak, według Józefa Pankiewicza, należy zgłębiać i przyswajać arkana malarstwa, aby wkroczyć na prawdziwie własną drogę sztuki malowania obrazów sztalugowych. Magdalena Nałęcz odnalazła własną drogę. Zawierzyła sztuce metaforycznej i malarskie przesłanie Jana Szancenbacha łączy z „podsłuchiwaniem” wielobarwnych pragnień oraz natchnień podmiotu lirycznego. Autentycznego aż do bólu, ponieważ jest nim ona sama. Udowodniła to cyklem „Sklepów cynamonowych”. Wpływ na kształtowanie jej poglądów oraz praktykę malarską wywarł Sławomir Karpowicz. To chyba on przekonał ją do podejmowania „kreacyjnego” ryzyka. Do „konstruowania” malarskiej metafory, poetyckiej narracji, jakby przy okazji, jakby na marginesie pracy nad kolejnym obrazem sztalugowym. Być może przekonał ją również do nieustannego pielęgnowania własnej osobowości. „Treningu” równie ważnego jak samo malowanie. Taka postawa owocuje między innymi obrazami powstałymi w związku z podróżami artystycznymi malarki. Mało który artysta z pokolenia Magdaleny Nałęcz mógłby rywalizować z nią pod względem ilości wystaw indywidualnych, udziału w wystawach zbiorowych i plenerach, ilości obrazów. A przecież malarstwo nie wyczerpuje pełnego zakresu jej twórczości. Artystka zadziwia śmiałością, z jaką na płaszczyźnie obrazu bezbłędnie rozdysponowuje środki malarskie oraz nośniki znaczeń.
W twórczości Magdaleny Nałęcz temat ogrodu pojawia się jako miejsce wspólne artystki i odbiorcy – tópos koinós. Topos arkadyjski, lecz nie tylko. Autorka wchodzi w rolę Semiramidy, Elżbieta Drużbackiej, księżny Heleny Radziwiłłowej… Tu kończy się ewentualne podobieństwo. Obrazy – ogrody Magdaleny Nałęcz okazują się kroniką jej życia. To raczej hortus conclusus, do którego nie zostajemy zaproszeni. Ramy obrazu stają się murem otoczającym ogród. Obraz jako taki pragnie być repliką Edenu lub ogrodu Hesperyd, przeniesionych do błękitnej krainy Boreasza. Ogrodem wewnętrznym, w którym przepiękna ogrodniczka pielęgnuje róże, kiedy za murami jej ogrodów płoną lasy.
Magdalena Nałęcz z reguły ogranicza się do „ascetycznych” gatunków tematycznych. Malując wnętrza, martwe natury, pejzaże odkrywa możliwości tych malarskich „instrumentów”. Niekiedy, a nie jest to przypadek, łączy gatunki tematyczne w ramach jednego motywu. Na jednakowych prawach, bez podziału na „tło” i plan główny, ukazuje Hiszpanię poprzez przedmioty – archetypy Cotana lub Zurbarana oraz panoramę Grenady, względnie Sewilli. Albo Wawel poprzedzony głowkami Allium sativum.
Istotą twórczości Magdaleny Nałęcz jest jakość malarska – qualité, rozumiana jako kwantyfikacja dzieła malarskiego. To mądrość logocentryczna przekazana w Rzeszowie przez Józefa Gazdę, a w Krakowie przez Jana Szancenbacha i Sławomira Karpowicza. Nie wyklucza ona obiektywnego piękna jako syntezy prawdy i dobra. Dobre oko i ręka malarza chwyta istotę zjawisk, dzięki czemu zyskują tożsamość i charakter. Jan Szancenbach oraz Sławomir Karpowicz uzmysłowili Magdalenie Nałęcz istnienie najważniejszej esencji. Esencji malarstwa. Skondensowanej w Ingardenowskim „obrazie”, agregacie środków plastycznych. W nasyceniu malarstwem f o r m y obrazu do takiego stopnia, że malarstwo – nie dając dzielić się na części składowe – stało się tematem oraz treścią malarskiego motywu. Taką esencję miał zapewne na myśli Paweł Taranczewski pisząc, iż muzy przyklaskują z Parnasu, wieńcząc panią Nałęcz Laurem malarstwa.
Jacek Kawałek, Rzeszów 2016
WYSTAWA MALARSTWA
„OGRODY MIŁOŚCI” GALERIA POD REJENTEM, KRAKÓW, 2014
Sztuka miłości jest jak malarstwo: wymaga techniki, cierpliwości, a przede wszystkim eksperymentowania we dwoje. Wymaga odwagi, trzeba posunąć się dalej, poza to, co zwykło się nazywać “uprawianiem miłości”.
Paulo Coelho
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Zawieszony na tęczy pod gwarancją wizji
Rozżarza się w olśnienie purpurowych kopuł
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Andrzej Bursa
Ogrody miłości Magdaleny Nałęcz to zapach poezji, dźwięk ciszy tak delikatnej jak gorące słońce Toskanii. Światło wirujące w brokatach, opadające na rzęsy niewidzialnego widza, który zatrzymuje oddech w zachwycie. Strzeliste cyprysy karmią się krwią zachodów słońca, srebrem księżyca i brzaskiem błękitów. W tej ciszy słychać szepty niewidzialnych kochanków. Gdzie oni są? Czy za lazurową zasłoną, spijają rubinowy sok z dojrzałych granatów i śmieją się z nas, którzy śledzimy ich po drugiej stronie blejtramów.
Uwaga nadciąga inwazja Pawi! Ptaszyska przechodzą przez ramy obrazów, ledwie się mieszczą wachlarze ich ogonów. Pawie Oczka wirują jak bańki mydlane i widzą wszystko przenikliwie. Są jak indyjscy książęta w klejnotach i diademach. Próżni i piękni jak bogowie. Utrefieni w szmaragdy, szafiry i złoto. Tęczowe ptaki, o których mówiono, że są feniksami. Nie boją się śmierci ani jadowitych węży. Trucizna nie uśmierca ptaka, tylko sprawia, że kolory piór są jeszcze jaskrawsze. Do ogrodów miłości prowadzą meandry kręte i niedostępne. Wie o tym Minotaur i sprytna Ariadna. Kto ma odwagę, zagłębi się w sobie i odnajdzie siebie. W labiryncie, który nazywa się potocznie życiem.
Magda Smęder
WYSTAWA MALARSTWA
PAŁAC SZTUKI TPSP, KRAKÓW, 2012
Rama płótna nie ogranicza żadnej mojej historii w jakichkolwiek jej aspektach. Czy każdą historię można opowiedzieć? Nie sądzę. Choć poeci łącząc słowa opowiadają to, czego ja słowami wyrazić nie umiem. Jestem w drodze. Szukam. Podróżuję. Przemierzam kraje piękne i brzydkie. Doświadczam kolorów niezwykłych, zachwycających pejzaży i rozczarowań miejsc obojętnych, emocji niechcianych, tajemnicy muzeów, w których obecni są wielcy mistrzowie i moich rodzinnych albumów pełnych wspomnień, choć nie zawsze łatwych,
to także przepełnionych tęsknotami i radościami. Poza ramą obrazu szukam mojej historii.
Rama, choć ograniczająca z samej definicji, pozwala mi „zamknąć” moją historię i wyrównać oddech . Płotno koi mój niepokój. Dlatego maluję.
TWORZENIE
Białe płótno to tajemnica. Wypełniam je kształtem i kolorem tworząc nową niewiadomą, moich przeżyć i odczuć. Zachwytu, fascynacji, radości, szczęścia, strachu, lęku, tęsknoty, żalu, namiętności, smutku, pustki, samotności. Każdy z nas tych uczuć doświadcza.
Te emocje zamknięte ramą płótna mogą być lustrem każdego widza, któremu być może umożliwię spojrzenie w głąb siebie. Bardzo bym tego chciała.
MISTRZOWIE
O mistrzach trudno mówić. I trudno o nich nie mówić. Profesor Jan Szancenbach jest moim mistrzem. To właśnie dzięki Jego bohaterom – codziennym przedmiotom, kwiatom, owocom wprost z ogrodu, pejzażom, zrozumiałam jaka jest moja droga rozmowy bez słów. Profesor Sławomir Karpowicz pokazał mi, czym jest czas i przemijanie w twórczości.
Trudno też nie mówić o innych inspiracjach: Zurbaran, Ribera, El Greco, Coorte, Chardin, Delvaux, Chirico, Picasso, Braque. Oglądanie obrazów mistrzów „ładuje moje akumulatory”.
Artystyczne wyprawy prof. Brinckena z krakowskiej ASP czyli „podróże do źródeł”,
w których mam zaszczyt uczestniczyć, są także moimi podróżami do MOICH źródeł.
I wielką inspiracją.
NIEJEDNOZNACZNOŚĆ
Moje poszukiwania definiują środki wyrazu, które wybieram. Trudno jest zapach, kolor, zachwyt i niechęć, znużenie i wibracje serca pokazać tak samo. Bo czy można tak samo namalować piękno litewskiego nieba i zachwyt nad pięknym przedmiotem? Niech będą zatem różne, niech każdy odbiorca odnajdzie w moim malarstwie swój własny klucz do zrozumienia swoich emocji.
CZŁOWIEK
W moich obrazach nie ma Człowieka. Pozornie. Maluję pejzaż, wnętrza, przedmioty, akcesoria, które nam towarzyszą w życiu codziennym i poprzez nie staram się opowiadać o nas wszystkich. Czasem przedmioty, którymi się otaczamy mówią o człowieku więcej,
niż namalowany wizerunek.
OGRODY
W „Ogrodach” staram się złożyć moją podróż w wiersz – choć bez słów. To wiersz o mnie, moich bliskich, obecnych i tych co odeszli. O wielu etapach moich poszukiwań, które są także poszukiwaniami każdego z nas, choć wyznaczają je inne miejsca i inni ludzie. Bo każdy z nas ma „Ogród dzieciństwa”, ”Ogród Miłości”, „Ogród Pożegnań”… I mam nadzieję,
że odwiedzając moje ogrody znajdziecie swoje własne ścieżki.
Magdalena Nałęcz
WYSTAWA MALARSTWA
„FABRYKA SNÓW” GALERIA ELEKTOR, WARSZAWA, 2011
I nagle ponownie wraca do mnie zapach rekwizytorni. Kształt manekinów, porzucone kapelusze, odłożone przed chwilą instrumenty, nawet moje ukochane gwiazdy patrzą na mnie ze starych fotosów. Nie, nie wróciłam do wypożyczalni. Jestem w przechowalni wspomnień Magdy.
Podróżujemy z Magdą jak w starych filmach, niemal czuć zapach dymu papierosowego Humpreya Bogarta i powiew perfum Audrey Hepburn. Stare taśmy filmowe nęcą nas tajemnicą i prowokują do przywoływania w pamięci tytułów filmowych. Ledwo otwarte, a może raczej niedomknięte szuflady są jakąś tajemnicą, wagi może ważą przeszłość i teraźniejszość, instrumenty przywołują wspomnienia melodii. Zaczarowany świat filmu. Zaczarowany świat Magdy namalowany ze wspomnień i marzeń. Piękna podróż. Także do naszego serca.
Magda Kąkolewska
podróżnik
WYSTAWA MALARSTWA
„Z PUNKTU WIDZENIA KOTA” GALERIA RAVEN, KRAKÓW, 2010
..odnoszę wrażenie, że tu wbrew pozorom spokoju zawsze się coś dzieje.
Tamten, na najdalszym planie obrazu, pejzaż jest najważniejszy. Malowany jest ostro,
bo też i motyw ma swą bryłę, geometrię, i omal zawsze wyraźne światło. Ceglane budynki czasem otynkowane kolorem, w zasadzie lśniąca nowa dachówka, rytmy okien i strzelniczych otworów, wyraźny chromatyczny okrzyk utlenionej blachy miedzianej i niekiedy blask krawędzi czy błękitu odbijającego swą soczystość w tafli okiennego szkła.
Niebo. Prócz jednego groźnego stanu rzeczy, a może to już po burzy? Jest łagodne i wobec pory roku. Rozpoznawalne historyczne kształty murów, baszt, kopuł i dzwonnic.
Z daleka? Wyrazistość malarskiej formy jest tu kategoryczna, jakby powietrzna przestrzeń pejzażu była poza zamiarem autorki.
Miasto, w którym mieszka, Wawel, który widzi zawsze, dachy, które są w Jej perspektywie
i malarskim doświadczeniu. Magda Nałęcz maluje te pejzaże poprzez i zza. Jej obrazy są jak wyraźnie zamierzona inscenizacja, jak przed nią, czy Jej, teatr. Kurtyną w obrazach są okna,
a właściwie doskonała geometria okiennej ramy. To tylko jej nieskażona błędem perspektywy przestrzeń coś otwiera, wpuszcza z pejzażu w pierwszy plan obrazowego proscenium wyimaginowane, odbite, oczekiwane? światło. A tu jest Jej, malarza świat, codzienność. Okienny parapet-półka, szafka, parę pędzli i farby. Niekiedy dwa, w pozie świętości koty. Przewrotne wobec formy obrazu, bo ze swej natury inne od wszystkiego, inne od nas samych, bezczelnie wolne i leniwe. Nowe obrazy Magdy Nałęcz stawiają widza w kategorycznej sytuacji; masz i patrz. Patrz na to, co widzę, choć patrzę z wnętrza, ze swojego wnętrza.
Czy tyko z pokoju?, z nazbieranych w fotograficznych notatkach spojrzeniach?..
Ale są tu też inne płótna, kameralne formatem rejestracje pojedynczych lub podwójnych obecności przedmiotów. Butelka, słoik, puszka, garnek. Być może to nowi, kolejni aktorzy, których Magda Nałęcz powoła na scenę swych płócien. Jeśli okażą się ważni, to zapewne wyznaczy im rolę, zajdzie im coś dla siebie samej ważnego do zagrania. Może staną na parapecie, powędrują wbrew woli kotów poza krawędzie, rzeczywistości i rozpoznawalne przestrzenie. Ale może też zdarzyć się zupełnie inaczej, ..jak to bywa w dręczącej wolności artysty.
Adam Brincken, jesienią 2010 roku
WYSTAWA MALARSTWA
„IMPRESJE Z PODRÓŻY” GALERIA NAUTILIUS, KRAKÓW, 2007
Ogromna liczba wystaw jak na tak młody wiek! Udział w jeszcze większej liczbie wystaw! Nadzwyczajna pracowitość! To godne podziwu w czasach, gdy większość artystów mówi do siebie jak Puchatek do Prosiaczka na polu pod lipą: „żeby nam się tak chciało, jak nam się nie chce”. Kolaże, pejzaże, owoce morza, monotypie. Trochę ten podział przypomina chińską klasyfikację, o ile pamiętam taką: „zwierzęta dzielą się na lwy, ptaki i te należące do cesarza”. Dwie nazwy wskazują u pani Nałęcz technikę, drugie dwie temat. Pejzaż czy owoce morza mogą być przecież monotypią lub kolażem. Na tym koniec krytyki, dalej już pochwały. Po pierwsze prace pani Nałęcz wykonane są dobrze – o co dba dziś niewielu, po drugie tworzy obrazy, po trzecie obrazy poetyckie, po czwarte zajęło ją Śródziemnomorze, Mare internum… Nie jest to jednak Morze Śródziemne widziane z okna dobrego hotelu w Coillure, pani Nałęcz patrzy na nie z łodzi rybackiej, widzi plażę i brzeg – maluje porty, łodzie, muszle i kraby. Czasem zapuszcza się w głąb lądu – w Grecji, we Francji, w Chorwacji – maluje pejzaż. Wieje łagodny Zefir – jeden z czterech wiatrów, z morza Życzliwy Posejdon (nie Neptun – jesteśmy w wielkiej Helladzie) patrzy na Afrodytę malującą długim włosem nurzanym w barwach morskiej piany. Urzekł mnie w obrazach Magdaleny Nałęcz całkowity brak brutalności, chamstwa, prostactwa i głupoty, subtelnie ciepłe spojrzenie na człowieka, który – choć niewidzialny – jest w tych obrazach obecny. Wzruszył korowód nimf. Idą tanecznym krokiem: driady i Pan, najady, okeanidy, nereidy, oready, hamadriady, lejmoniady, hesperydy. Patrzą z góry bogowie Olimpu, popijając nektar i jedząc ambrozję, muzy przyklaskują z Parnasu, wieńcząc panią Nałęcz Laurem malarstwa.
Paweł Taranczewski
WYSTAWA MALARSTWA
„IMPRESJE Z PODRÓŻY” GALERIA NAUTILIUS, KRAKÓW, 2007
Każdy ma inną, własną rzeczywistość,
A świat w każdym inaczej się załamuje.
W.Gombrowicz
Impresje z podróży
Światło Południa rozszczepia się pod ręką malarki, przechodzi przez pryzmat jej obrazów i zaczyna płatać figle. Pozornie wszystko jest na swoim miejscu:
sjesta stateczków w chorwackim porcie, honorowa gwardia cyprysów na straży toskańskiego pejzażu, miasteczko San Gimignano, jak średniowieczny Manhattan albo mandale z owoców morza w nadmorskich tawernach.
Jednak śródziemnomorski świat według Magdaleny Nałęcz ma swoje drugie oblicze rozgrzane skwarną tajemnicą, która staje się wyzwaniem dla widza. Obrazy – miraże wciągają w głąb siebie, cykle prowadzą drogami, dla których czas ani przestrzeń nie stanowią przeszkód. Malownicze obrazy – pułapki zastawione na turystów spragnionych wakacyjnych wrażeń. Wystarczy jedno zapatrzenie aby zagubić się w labiryncie pałacowej posadzki, ulec niepodległości narożników, zabłądzić pośród dróg do morza, poznać moc ścian nie do przebycia i bezradność drzwi do pustki. Widz podróżnik oślepiony południowym światłem, idzie za autorką by dotrzeć do sedna – na ucztę z ognistych krewetek, które rzucają widzom powłóczyste spojrzenia, jakby chciały powiedzieć: Nie ufajcie własnym oczom. Nic tak nie myli, jak zmysły.
Magdalena Smęder
WYSTAWA MALARSTWA
„OSTATNI SEANS FILMOWY…” GALERIA GIL, KRAKÓW, 2003
– Teraz nazwałaś ten obraz, może cykl, może tę wystawę „Ostatni seans filmowy…”.
– Zawiesiłaś we wnętrzach swych płócien plakaty lub powiększone do rzeczywistej skali fotografie-sceny-kadry.
– Dałaś im godne miejsce, wyróżniłaś trochę innym, jakby ciepłym w dotknięciu pędzla sposobem malowania.
To, co znajduje się jeszcze w tych płótnach ich nie przesłania, jest obok.
To jest spotkanie! Czy ostatnie?
Kiedyś jest taki czas, że patrząc na życiowe perypetie pary śmiesznych ludzi przestajemy tarzać się po dywanie aż do rozpuku. Czy dlatego, że zamiast radości w sobie, sami stajemy się mało zabawni? Kiedy? kończy się w nas moc determinacji by gonić po dachach na ratunek brzdącowi? Czy kochać jak w „Casablance”, do ostatniego łyku, do ostatniej kropli mimo wszystko potrafimy na taśmie celuloidowej?, czy w życiu?, kiedyś?, czy zawsze?! Te rozterki wydają się być świadkiem Twojego malowania. A przecież, jeśli są po ludzku naszymi, to są! w tych obrazach. Może one, obrazy, same bez nich byłyby innymi, a może w ogóle by ich nie było? Nie wiemy, bo nie musimy znać każdej przyczyny własnego malowania. Niech inni definiują powody i przyczyny. Myślę jednak, że Twój świat zawsze, a nie po raz „Ostatni…” będzie nosił melonik na głowie, denerwował się i płakał, robił ręką młynka i ciskał kamienie w witryny sklepów i długo siedział wpatrzony w szklaneczkę. – Przypięłaś te plakato-zdjęcia we wnętrzach swych obrazów. A one, czy tego chcesz czy nie, zagrały w tych filmach, Twych obrazach, metaforą. – Zgrupowanie wysokich i chudych prostopadłościanów z krzykiem światła na trójkątnych kawałkach luster, na blacie stolika stało się tragedią Manhattanu a ciemno-błękitna poświata wokół krzesła z porzuconą na oparciu białą szmatką – śladem czyjejś, fizycznej nieobecności. – pusta, ledwo kreską zarysowana garderoba, na dole spiętrzenie brył i kątów prostych, u góry zawieszona biologia rurek i trąb a w środku pół manekina i otwarty futerał po skrzypcach… – filmowy mężczyzna nad butelką razem zatopieni w brązowej patynie, ale za oknem i pod stołem inny świat. Namalowałaś te spotkania. Ale czy to „Ostatni seans filmowy…”? czy to pożegnanie? Czy chwila refleksji?… a może, „to życie przerosło kabaret”?
Adam Brincken
p.s. przed miesiącem Bogusław Schaeffer podczas wykładu u nas, w Akademii powiedział… ”struktura dzieła sztuki jest zawsze złożona, tylko plakat jest jednostronny…”
WYSTAWA MALARSTWA
DOMINIK ROSTWOROWSKI GALLERY, KRAKÓW, 2000
Zarówno podjęty przez Magdalenę Nałęcz malarski temat martwej natury jak i emocjonalny sposób jej potraktowania nasuwają kilka refleksji natury ogólno artystycznej. Dotyczą one obrazu olejnego jako samego w sobie cennego przedmiotu, miejsca w którym on powstaje oraz legendarnej złożoności samego tematu, która znajduje swój wyraz w dziele artystki. Zacznijmy od tego, że reprezentuje ona pewną odmianę malarstwa kolorystycznego, które luźno wpisuje się w tradycje postimpresjonizmu. Nie jest to bowiem jedynie studium natury gdyż nie stroni od przerysowań, subiektywnej wizji malarskiego cytatu czy elementów symbolicznych. Niemniej dziedziczy ona cechującą kolorystów kulturę oka oznaczającą, szacunek dla mistrzów, dla piękna, dla warsztatu i ten szczególny stosunek do obrazu jako zarazem przedmiotu przedstawiającego jak i przedstawionego, który znajduje swoje najlepsze miejsce na ścianie galerii. W tym kontekście wielki polski kolorysta, Józef Pankiewicz porównywał powierzchnię namalowanego płótna do zmysłowo dotykalnych materii naturalnych lub estetycznych mniej lub bardziej szlachetnych np. „wypolerowany agat” u Van Eycka czy „stopione kruszce” w obrazach Rembrandta. Lecz mówił również o obrazach zbudowanych jakby z mydeł lub cukierków. Nawiązując do tej wypowiedzi i z uwagi na fakturowy sposób kładzenia farby oraz tonację płócien Nałęcz moglibyśmy ich powierzchnię porównywać nie tyle do szlachetnych kamieni – te rezerwujemy dla mistrzów, których zwykle podziwiamy po latach – co do równie intrygujących szorstkich powierzchni surowych kamieni zarówno tych rzecznych jak i przydrożnych a także tych porośniętych mchem. Nie bez znaczenia również dla tego malarstwa jest miejsce, w którym ono powstaje.
W jej przypadku jest to niewielka pracownia na poddaszu będącą ciasną przestrzenią twórczej egzystencji jednocześnie swoistym piętnem odciskającym się w atmosferze jej płócien. Dodajmy,
że nie zawsze w tak szczególny sposób odciska się w malarstwie miejsce, w którym powstaje dzieło. Jednak w tym przypadku ta konfrontacja staje się interesująca. Można by to ująć w ten sposób,
że artystka maluje swoją pracownie, czyli przedmioty, które chwilowo porzucone czy zapomniane, wracają z powrotem obok pamiątek ewokujących wspomnienia. Jednak z charakterystycznych motywów, który skłania do takiej interpretacji jej malarstwa są, pojawiające się tu i ówdzie
w obrazach, niedopałki papierosów częściowo rozrzucone wokół popielniczki. Również półotwarta, pusta szuflada pracownianego stołu jako opróżniona z zawartości przestrzeń staje się symboliczna
w podobnym sensie. Wszystko to przefiltrowane przez formę, barwę i nastrój sugeruje emocjonalny stosunek do przedmiotu a nawet porę dnia, która zdaje się być na ogół wieczór. Co się zaś tyczy wspomnianej legendarnej złożoności tematyki martwej natury w jej malarstwie to zgodnie z jego estetycznym przekazem należy się w tym miejscu odwołać do historii sztuki. Artystka uchwytuje, bowiem trzy wielkie a zarazem spektakularne tradycje tej tematyki w malarstwie europejskim. Czyni to albo bezpośrednio poprzez trawestowany cytat albo poprzez sposób widzenia. Można, zatem odnaleźć w jej obrazach odniesienia do klasycznej siedemnastowiecznej martwej natury holenderskiej. I tu zdaje się ja pociągać – zgodnie zresztą z duchem tych dawnych przedstawień – studium szczegółu jak i zdobniczość przedmiotu. Są także w jej płótnach cytaty z postimpresjonistów np. z Van Gogha czy wreszcie motywy muzyczne zaczerpnięte od kubistów. Jeśli chodzi o dwie ostatnie wymienione tradycje to manifestują się one odpowiednio w studyjnym podejściu do koloru oraz w geometrii kompozycji. Swoista legendarność tych odniesień wyraża się naszym zdaniem poprzez spontaniczność i fascynacje tematem, w którym już tak wiele powstało dzieł, a który nadal stanowi nieśmiertelne źródło inspiracji dla artystów malarzy.
Antoni Szoska
WYSTAWA MALARSTWA
DOMINIK ROSTWOROWSKI GALLERY, KRAKÓW, 1998
W obrazach na płótnie przywołuje krajobrazy, domy, światła, obecnie już niezależne od pewnej geografii. Spalona ziemia Andaluzji, łagodne stoki Katalonii porośnięte gajami oliwnymi, ekspresyjne widoki Toledo, zjawiskowa Alhambra to główne motywy interesująco zrealizowanych cyklów malarskich. W nich właśnie doświadczenie estetyczne staje się sprawą podstawową, zaś rzeczywistość zostaje odsunięta na plan dalszy do tego stopnia, że stwarza tu świat malarski o charakterze mistyczno-symbolicznym. Odnoszę wrażenie, że Magda Nałęcz sięga do istoty w tradycji malarstwa pejzażowego, podejmując próbę teologizowania pejzażu, w którym na pozornie ubogiej ziemi znajduje miejsce dla Boga i człowieka. Bogactwo użytych środków malarskich oraz znakomite opanowanie warsztatu wzbogaca malarstwo Magdy czysto współbrzmiąc z warstwą tematyczną. Artystka dzieł świadomie stosuje własną regułę, która koryguje pierwotne wzruszenie czyniąc je prawdziwie poważnym.
Sławomir Karpowicz
WYSTAWA MALARSTWA
„STYPENDYŚCI PREZYDENTA MIASTA KRAKOWA” GALERIA ZPAP SUKIENNICE, KRAKÓW, 1997
w zasięgu oka mobilizuje do porzucenia zachowawczej stabilności i dręczącego miejsca ukrycia.
W najnowszych obrazach Magdaleny Nałęcz widoczny jest często dolny skrawek uchylonego okna, rozświetlającego mroczne, brązowo-ugrowe wnętrze pracowni, gdzie na parapetach
i na blatach stołów pojawiają się martwe natury złożone ze szklanych, laboratoryjnych naczyń (kolby, słoiki, menzurki, buteleczki po lekarstwach), z blaszanych lejków, kubków a także
z wędzonych makreli ułożonych na talerzach oraz muzycznych instrumentów (skrzypce, stara złocista trąba).
Pomimo tej zdawałoby się racjonalnej rzeczywistości, obrazy Magdaleny Nałęcz działają
w pierwszej kolejności sugestywnym nastrojem, gęstą atmosferą ciemnego wnętrza, w którym okienne światło wydobywa metafizyczne błyski i opalizacje nokturnowych barw. Znane mi cykle poprzednich płócien artystki można powiedzieć, że były jak gdyby śmielsze
w penetracji okiennej przestrzeni. Przedstawiały one, bowiem widoki miasta (Krakowa), zwarty labirynt zabudowań i dachów, od których blisko już było do wyzwalającego nieba.
Teraz, jak gdyby z ukrycia, Magdalena Nałęcz widzi miasto przez uchylone drzwi
od balkonu, albo przez część rozjarzonego okna. Z tych dwóch sfer „światła i cienia” zbudowany jest niemalże każdy, ostatni obraz artystki, nie biorąc pod uwagę motywów pejzażowych z Hiszpanii i kameralnych martwych natur, których bohaterami są dwa uśmiercone pstrągi na talerzu. Przyglądam się dłużej i uważniej wszystkim barwnym strojeniom i niuansom, zwłaszcza na dużych płótnach. One są trudniejsze do rozegrania
i znacznie trudniej stworzyć w nich klimat i ciepło osobistego przeżycia.
Ledwie widoczny kształt skrzypiec położonych na drewnianym stołku pod oknem zaznacza się tylko jednym refleksem na kunsztownym wygięciu. Niemy dźwięk skrzypiec możliwy jest dzięki światłu. Dzięki promieniom słońca ubogie wnętrze pracowni robi się niezwykle urokliwe i magiczne. Przypominam sobie wiersz Józefa Czechowicza, który przepięknie śpiewa Marek Grechuta:
„Miła moja, chylą się żółte mlecze
w doliny napływa gór cień
cichy od wieczerz…”
Na martwych naturach Magdaleny Nałęcz złociste ugry, żółcienie, brunatne brązy a także bardziej soczyste akcenty czerwieni stwarzają ten aromat, który wspólny jest także dla wielu znakomitych, krakowskich malarzy. Oni, tworząc go już od dawna znajdują w młodych artystach bratnie dusze.
Stanisław Tabisz
WYSTAWA MALARSTWA
GALERIA POD ZŁOTYM LEWKIEM, 1996
„Od tej chwili drogę tą (artystyczną przyp. A.W.) będą przemierzać samotnie, może dopiero teraz w pełni docenią pracę w zespole, jakim jest akademicka pracownia… Kilka lat wspólnej pracy pozwoliło mi na poznanie ich uzdolnień, osobistych predyspozycji, ale również pracowitości, zapału i uporu w poszukiwaniach początku tej własnej drogi”. Jestem przekonany, że profesor się nie pomylił. To co pokazuje nam Magdalena Nałęcz na obecnej ekspozycji wystawia jej równie dobre świadectwo, jak to, którym był akademicki dyplom.
(…) Magdalena Nałęcz jest mocno zdyscyplinowana, ascetyczna, tworząca przedziwną panoramę miasta, której nigdy nie moglibyśmy oglądać gdyby nie jej obrazy. Obrazy Magdaleny Nałęcz zarówno pejzaże miejskie, jak i martwe natury to dzieła, z których emanuje mało dziś spotykany w sztuce rodzaj skupienia. Momentami odnosi się wrażenie,
że ta młoda, bo przecież zaledwie 26-letnia autorka, kontynuując swe malarskie wizje chce przekroczyć jakiś tajemniczy rubikon, wejść w świat, którego powłoką jest to co może dostrzec nasze oko na co dzień. Dlatego właśnie w skupieniu stajemy przed płótnami, dlatego wraz z autorką zastanawiamy się co jest dalej i dalej… U Magdaleny Nałęcz próżno szukać jakiejś przypadkowości, jej malarska opowieść jest na swój sposób bardzo logiczna, i widać, że decyzje podejmowane w obrębie płaszczyzny płótna są powielokroć zmieniane tak, aby ich ostateczny kształt wprowadził nas w niepowtarzalny świat artystycznych dokonań autorki. Krakowska malarka wybrała dobrą drogę, bowiem próbuje realizować swój indywidualizm w obrębie tradycyjnych form malarskiej wypowiedzi, bo takim są przecież martwe natury, czy pejzaże. Ktoś kiedyś napisał, że Kraków Magdaleny Nałęcz to widok miasta z lotu ptaka. Rzeczywiście autorka jako obiekty swych obrazów wybiera niecodzienne widoki Krakowa, jego dachy, dalekie przestrzenie widoczne tylko z nektórych wysoko położonych miejsc, gdzie najprawdopodobniej nikt z nas nigdy by nie trafił. Jest to także Kraków bez ludzi, Kraków tajemniczych murów, układających się w geometryczne formy, Kraków, po którego dachach w wędruje promień słońca, stykając się nagle z mrocznym murem starej kamienicy. To niby nasz świat. A przecież pod pędzlem krakowskiej autorki, wydaje się nam światem z drugiej strony naszej rzeczywistości.
Andrzej Warzecha
WYSTAWA MALARSTWA
„Z PRACOWNI NASZYCH ARTYSTÓW” WIEŻA RATUSZOWA, KRAKÓW, 1995
Maria Ziętara
WYSTAWA MALARSTWA
JAN SZANCENBACH, KRAKÓW,1995
(…)w przypadku M.Nałęcz (…) realia przedstawionego motywu – wnętrza, martwej natury, pejzażu – często tracą swą ważność na korzyść „abstrakcyjnego” podziału płótna, scalenia jego elementów, monumentalizowania całościowego układu. Pragnę z całą stanowczością zastrzec, że nie są to żadne zapożyczenia stylu malarzy, o których wspomniałem lecz pewne pokrewieństwa w rozwiązywaniu podobnych problemów. Wiem z kilkuletniej obserwacji jej pracy, że doszła do tych rozwiązań drogą osobistej ewolucji i możliwe, że nawet nie zwróciłaby bliżej uwagi na twórczość wspomnianych artystów. Magdalena Nałęcz w tym roku ukończyła studia i mimo wyraźnie zarysowanej indywidualności stoi jednak na początku swej drogi twórczej. Malarstwo jej ulegać będzie w następnych latach przeobrażeniom i dalszym poszukiwaniom coraz bardziej osobistego wyrazu. Ale zarówno kilkuletnia obserwacja ich pracy w okresie studiów jak i pewne doświadczenia pedagogiczne (mija 47 lat mej pracy z ASP z czego przez 23 lata prowadzę pracownię malarstwa, przez którą przewinęło się w tym okresie setki studiujących) – pozwalają mi na przeświadczenie, że wrodzone zdolności, rzadko spotykana w tym stopniu pracowitość i szlachetny rodzaj twórczego uporu w drążeniu problemów malarskich którymi się wyróżnia, nie zezwolą na porzucenie już zdobytych osiągnięć artystycznych (co niestety bywa u kobiet dosyć częste) i malarstwo swoje będzie pogłębiać, doskonalić, nadawać mu nowych form artystycznego wyrazu.
Jan Szancenbach, Kraków 1995r.
kontakt
Skontaktuj się ze mną
magdalena.nalecz@malarstwo-nalecz.com
Telefon
606 721 128
Media społecznościowe
© Magdalena Nałęcz 2022 | All rights reserved | ZDJĘCIA SĄ OBJĘTE PRAWAMI AUTORSKIMI
Projekt i wykonanie Solutions Media